sobota, 28 lutego 2015

Opowiadanie II cz. 10





Po trzech sygnałach brama otworzyła się, a ja weszłam na posesję udając się w kierunku drzwi, w których stała jakaś brunetka, co było dziwne, bo Piotr nie mówił nic, że z kimś mieszka. Trochę zestresowana stanęłam w końcu naprzeciwko tej kobiety, która chyba była zdziwiona, że mnie widzi, bynajmniej tyle wyczytałam z jej twarzy.
- Dzień dobry, nazywam się Hana Goldberg. Szukam Piotra Gawryły, podobno tu mieszka.
- Dzień dobry, mieszka, ale teraz go nie ma, coś przekazać.- powiedziała aroganckim tonem.
- A mogłabym zaczekać mam do niego waż…- moją wypowiedź przerwał główny powód mojego pojawienia się tutaj, który jakby wyrósł z podziemi za moimi plecami.
- Hana, a co ty tu robisz?- w jego głosie było czuć złość, że mnie widzi. Odwróciłam się do niego i spojrzałam prosto w te jego zielono-szare oczy.
- Chciałam z tobą porozmawiać.- powiedziałam, spokojnym i opanowanym tonem.
- Magda, zostawisz nas.- zwrócił się do kobiety, która po jego słowach znikła za progiem budynku- Tylko szybko.
- Czemu urwałeś ze mną kontakt, dzwoniłam, pisałam …- znów nie dał mi dokończyć.
- Tak ogółem zamęczałaś mnie telefonami i smsami. Nie wiem w ogóle jak się tu znalazłaś i chyba nie chcę wiedzieć, ale odczep się ode mnie, usunąłem się z twojego życia to teraz ty usuń się z mojego. Dobrze?- to chyba było pytanie retoryczne, ale i tak postanowiłam na nie odpowiedzieć.
- Nie, nie jestem w stanie tego zrobić. Nie dopóki nie wytłumaczysz mi, dlaczego. Według Wiki należysz do typu kobieciarza, więc co Ci szkodzi jeszcze jedna na liście zaliczonych panienek.- chyba trafiłam w jego czuły punkt, bo aż poczerwieniał ze złości, kiedy to powiedziałam.
- Nie jestem żadnym kobieciarzem, nie moja wina, że każdy mój związek kończy się fiaskiem, a z tobą chcę sobie tego oszczędzić. Rozumiesz? Za bardzo mi na tobie zależy, po za tym mam dość rozczarowań w moim życiu.- odpowiedział podwyższonym tonem, prawie krzycząc.
- Przepraszam.- powiedziałam skruszonym głosem- To, chociaż bądźmy przyjaciółmi, przy tobie czuje jak bym znała Cię całe życie. Nie chcę żebyśmy się odgradzali płotem kolczastym. Spróbujmy być, chociaż przyjaciółmi, Piotr.- podeszłam do niego na tyle blisko, że czułam jego oddech na swojej twarzy gry patrzyłam mu w oczy. Dzieliły nas milimetry, ale on był jak z kamienia, nawet nie drgną, dopiero chwilę później odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę otwartej jeszcze bramy.
- Będziesz tak stała, czy Cię odwieść do domu.- rzucił nawet nie odwracając się w moim kierunku, nieco spokojniejszym tonem. Ruszyłam, więc za nim.
Dojeżdżaliśmy już do mojego osiedla, kiedy nareszcie odezwał się do mnie.
- Przepraszam. Po prostu nie chcę skrzywdzić i Ciebie. Wiki ma rację, a ty jesteś zbyt wyjątkowa żeby Cię ranić.- jego ton był przepełniony miłością, czyli Ruda jednak miała racje.
- Wróć do szpitala, przecież i tak prędko tam nie wrócę. Mam nadzieję, że zostaniemy, chociaż przyjaciółmi.
- Nie, po prostu żyjmy tak jak byśmy się nigdy nie poznali. Moje życie jest bardziej zagmatwane niż Ci się wydaje, a ja nie chcę Cię narazić na niebezpieczeństwo.- zatrzymał samochód pod moją klatką i dodał- Uważaj na siebie, mam nadzieje, że jeszcze o tobie nie wiedzą. Idź już, cześć!
- Ale …
- Żadne, ale, idź już.- przełożył rękę nad moimi nogami i otworzył drzwi, dając mi do zrozumienia, że naprawdę mam już iść.
Piotr odjechał już dobre dziesięć minut temu, a ja dalej stałam w tym samym miejscu, analizując to, co powiedział. Ciekawe, o kogo mu chodziło, kto może mi zagrozić, ale odpowiedź na to już chyba nie poznam, skoro mamy o sobie zapomnieć.

piątek, 27 lutego 2015

Opowiadanie II cz.9





Nie wiedziałam, co mam myśleć na ten temat. Nie widziałam go od tego wydarzenia, które miało miejsce dwa tygodnie temu. Dzwoniłam do niego, pisałam smsy, ale nic to nie dało. Nadal się do mnie nie odezwał. Właściwie myślałam, że tym gestem przekreśliłam naszą dalszą znajomość. Postanowiłam już dłużej nie zadręczać siebie tymi pytaniami, na, które nie znałam odpowiedzi, tylko pojechać do szpitala i się z nim spotkać twarzą w twarz i wszystko wyjaśnić. Zadzwoniłam po taksówkę, na którą niestety byłam skazana, gdyż po pierwsze mój samochód od prawie czterech miesięcy stoi na szpitalnym parkingu, a po drugie miałam zakaz prowadzenia, na co najmniej dwa miesiące, chociaż to może i lepiej, że nie mogłam jeździć bynajmniej inni podróżni byli bezpieczni. Taksówka była pod moim blokiem po piętnastu minutach, po czym ruszyliśmy w kierunku Leśnej Góry. W głowie układałam sobie rozmowę z Piotrem i ani się spojrzałam byliśmy już pod szpitalem.
Weszłam do szpitala pewnym krokiem, po czym skierowałam się na rejestracje zapytać gdzie znajduje się pokój lekarski, gdyż z moją pamięcią nadal było kiepsko. Kiedy zobaczyła mnie pielęgniarka siedząca w niej od razu entuzjastycznie krzyknęła:
- O pani doktor, wraca pani do nas?
- Nie, byłabym chyba zagrożeniem dla pacjentek, a nie kimś, kto miałby im pomóc.- odparłam smutnym tonem, gdyż miałam już dość ciągłego siedzenia w mieszkaniu, chciałabym już wrócić do swojego dawnego życia, na pewno było ciekawsze od tego, jakie mam teraz.
- To co panią do nas sprowadza?- zapytała uśmiechnięta od ucha do ucha blondynka.
- Szukam pokoju lekarskiego, a tak właściwie doktora Gawryły.
- Pokój lekarski jest piętro wyżej, drugie drzwi na lewo, ale z tego, co wiem to doktor Gawryło jest na urlopie.
- Jak to na urlopie?- powiedziałam lekko podniesionym tonem.
- Normalnie, od dwóch tygodni nie ma go w szpitalu to chyba jest na urlopie.
- Chyba? No, dobrze, to dowidzenia.- powiedziałam i nie czekając na odpowiedź udałam się do lekarskiego.
W pokoju była tylko Wiktoria zajęta kartami pacjentów.
- Hej.- rzuciłam stojąc w progu.
- O hej Hana, miło Cię widzieć. Co Cie do nas sprowadza?- powiedziała odkładając kary na biurko.
- Szukam Piotra, ale z tego, co słyszałam od pielęgniarki w recepcji jest na urlopie.
- No jest, w pewnym sensie.
- Nie rozumiem.- spojrzałam na nią pytającym spojrzeniem.
- Dwa tygodnie temu, wpadł, do Tretera z wypowiedzeniem i od tamtej pory go nie widziałam. W każdym bądź razie mam nadzieje, że się opamięta i wróci.
- Przeze mnie się zwolnił.- powiedziałam pod nosem, co niestety usłyszała Ruda.
- Jak to przez Ciebie?- wyrazicie zaintrygowały ja słowa, które przed chwila powiedziałam, bo od razu swój wzrok skierowała na mnie.
- Pocałowałam go, odwzajemnił pocałunek, po czym przeprosił i wyszedł. A mówią, że to nas kobiety trudno rozgryźć.- odparłam i usiadłam na sofie.
- Ale żeby przez pocałunek- pokręciła przecząco głową- Nie to niemożliwe, przecież to kobieciarz, jakich mało. To musi być coś więcej.
- Co masz na myśli?
- Może po prostu się w tobie zakochał, przecież siedział przy tobie dzień w dzień przez te trzy miesiące jak byłaś nieprzytomna, potem to on przez ten tydzień jak leżałaś na oddziale, próbował przypomnieć Ci jakiś szczegół z twojego życia, więc to chyba jasne bał się, że z tobą mu nie wyjdzie.- powiedziała, jakby znała go na wylot.
- Naprawdę tak myślisz?- zapytałam, chociaż w tym, co powiedziała było sporo racji.
- Tak, przecież to było widać gołym okiem. Mogę dać jego adres, jeśli chcesz.
- Z chęcią, może w końcu rozwikłam ta zagadkę. A kiedy wraca Przemek, bo chciałabym już go poznać.
- Z tego, co mi wiadomo to powinien być za tydzień, ale może coś się zmieniło. Trzymaj.- podała mi kartkę z adresem.
- Aha, dzięki za pomoc.- powiedziałam biorąc z jej ręki.
- Niema sprawy, muszę lecieć, bo zaraz mam operację.- powiedziała i już jej nie było. A ja tymczasem znów zadzwoniłam po taksówkę i udałam się na ławkę przed szpital, bo, mimo iż był koniec października i było trochę chłodno to pogoda była śliczna, aż chciało się wyjść. Słońce będące wysoko na niebie rozświetlało twarze przechodniów, wiec i ja chciałam zasilić się witaminą D3 zanim nadejdzie zima.
Na taksówkę tym razem musiałam poczekać znacznie dłużej, ale nie przeszkadzało mi to. Miałam przynajmniej trochę czasu na przeanalizowani słów Wiktorii, które jak dla mnie były trochę dziwne, bo kto normalny jak by się zakochał zwalniałby się z pracy i nie dawał znaku życia. Trochę irytowało mnie jego zachowanie, ponieważ w tym okresie na jego skrzynce zostawiłam łącznie siedemdziesiąt dwie wiadomości i wysłałam sto dwanaście smsów. Taksówka w końcu nadjechała i ruszyłam pod adres, który wskazała mi Wiki. Jechaliśmy prawie półtorej godziny, gdyż w centrum były korki. Kiedy Wyjechaliśmy z Warszawy po dwóch stronach krajobrazu rozciągały się łąki, nie minęło dziesięć minut, a taxi się zatrzymała się pod piękną i ogromną willą. Nie byłam pewna, czy to, aby właściwy adres, ale zapłaciłam należną kwotę i niepewnym krokiem ruszyłam w kierunku bramy. Nacisnęłam na domofon i czekałam, aż ktoś się odezwie.

Opowiadanie II cz. 8



Dziś wychodzę do domu, w końcu po tygodniu leżenia na tym niewygodnym szpitalnym łóżku i żmudnych próbach przypomnienia sobie swojego poprzedniego życia, opuszczę te szare cztery ściany.
Za chwilę ma przyjechać po mnie Gawryło, przez cały ten tydzień siedział przy mnie jak pies, zaniedbując swoje szpitalne obowiązki. Czekałam już chyba tylko na niego, gdyż wypis od piętnastu minut był w moim posiadaniu. Po piętnastu minutach zobaczyłam go w końcu progu swojej sali.
- Hej, przepraszam, że musiałaś czekać, ale jeszcze złapali mnie do konsultacji.- podszedł i pocałował mnie w policzek, po czym wziął moją torbę- To chodź, chyba nie chcesz już tu siedzieć.- uśmiechnął się.
- Hej, jasne, że chcę już stąd wyjść, mam już dość siedzenia w tym szpitalu.- wstałam i wzięłam go pod rękę, po czym ruszyliśmy w stronę wyjścia.
Mijaliśmy już drzwi wyjściowe, kiedy zatrzymała nas Lena. Ona zmieniała się z Piotrem kiedy go potrzebowali na sali operacyjnej, jakbym potrzebowała całodobowej opieki.
- Hej już wychodzisz, nie pochwaliłaś się.
- Hej, no tak mam dosyć siedzenia tutaj, a że badania są w porządku do mogę w końcu zobaczyć gdzie mieszkam.- uśmiechnęłam się w jej kierunku.
- Racja, jak chcesz to mogę jutro do ciebie przyjechać.- miałam już coś powiedzieć, ale Piotr był szybszy.
- Nie trzeba, mam tydzień urlopu to się nią zajmę.- zdziwiłam się trochę jego słowami, polubiłam go, ale żeby od razu miał się mną zająć, chyba że o czymś nie wiedziałam.
- To OK, dobra lecę. Pacjent na mnie czeka.- rzuciła i już jej nie było, a my udaliśmy się do samochodu.
Droga minęła nam szybko, bo po trzydziestu minutach staliśmy pod jakimś blokiem. Gawryło jak przystało na dżentelmena otworzył mi drzwi po czym pomógł wysiąść z samochodu, po czym wyjął z tylnego siedzenia moją torbę i ruszył w stronę klatki schodowej, a ja szłam krok za nim do mieszkania.
- Oto i twoje królestwo.- otworzył drzwi, w których mnie przepuścił.
Po wstępnych oględzinach domyśliłam się, że z nikim nie mieszkam, gdyż mieszkanie było prawie nie naruszone, prawie wszędzie panował porządek, tylko na stole w kuchni stał kubek z niedopitą kawą.
- Więc tu mieszkam.- zatoczyłam palcem kółko w powietrzu.
- Tak, zaniosę Ci torbę do łazienki, bo rzeczy pewnie przesiąkły szpitalem, potem wyskoczę do sklepu po coś do lodówki i jeśli się zgodzisz to coś razem ugotujemy. Co ty na to?
- OK, a teraz pozwól, że zapoznam się z rozkładem pomieszczeń.- powiedziałam i ruszyłam w stronę dużych, dębowych rozsuwanych drzwi. Okazało się, że prowadziły one do sypialni. Była całkiem spora, pomalowana w różnych odcieniach beżu. Na prawej ścianie stało wielkie łóżko zaścielone,  pościelą w kwiaty, a na przeciwko niego stała biała komoda, nad którą wisiało lustro, a na tej samej ścianie na której znajdowały się drzwi była ogromna szafa. Kiedy zajrzałam do niej wnętrza, aż się zdziwiłam, że miałam tyle różnych ubrań. Stałam przed nią chyba z dwadzieścia minut, bo Piotr właśnie wszedł do mieszkania.
-Jestem.- krzykną na wejściu, a ja aż podskoczyłam na dźwięk jego głosu, po czym wyszłam z pomieszczenia i skierowałam się do kuchni w której znalazłam mojego gościa.
-To co gotujemy?- zapytał z wielkim bananem za ustach.
- Nie wiem ja umiem robić tylko naleśniki, no i jeszcze kanapki.
- Myślę, że naleśniki będą dobre.- i rzuciłam w niego mąką która stała na szafce.
- To tak chcesz się bawić- powiedział, po czym mnie złapał i wysmarował całą mąką. Pocałowałam go, to było silniejsze ode mnie, poczułam znane większości motylki w brzuchu. Nasze języki toczyły zażarty bój dokupi Piotr go nie przerwał.
- Przepraszam, ale nie mogę.- powiedział zmieszany tym co właśnie miało miejsce, po czym wyszedł z mojego mieszkania trzaskając drzwiami.
Nie wiem dlaczego tak zareagował, przecież to tylko pocałunek.

poniedziałek, 23 lutego 2015

Opowiadanie II cz. 7



Wkrótce wrócił z dwójką lekarzy, którzy poddali mnie wnikliwym badaniom. Została zrobiona mi tomografia głowy, morfologia i inne standardowe badania. Na szczęście wszystko wyszło w porządku, lekarze byli wręcz zdziwieni, że po tego typu urazie i po takim czasie w śpiączce wszystko oprócz pamięci jest OK. W głębi siebie cieszyłam się, że wszystko jest dobrze i, że pewnie niedługo będę mogła wrócić do domu i powoli wracać do swojego życia, ale razem z tym pewne pytanie krążyło mi po głowie, mianowicie czy w ogóle jest jakiś dom gdzie mogę wrócić, bo jak na razie wiem tylko, że nazywam się Hana. Lekarze właśnie mieli opuścić moją salę, kiedy Piotr ich zatrzymał. Szeptał coś z nimi na boku, przez co nie byłam w stanie zrozumieć co mówią, ale wiedziałam, że chodzi o moją osobę, bo co rusz na mnie zerkali. Po jakiś piętnastu minutach, jak na moje oko skończyli, gdyż dwóch mężczyzn w strojach lekarskich wyszło z mojej sali, a Piotr powrócił do mojego łóżka z uśmiechem na twarzy.
- Jeśli twoje wyniki się nie pogorszą to za trzy dni będziesz mogła wrócić do domu.- odparł z entuzjazmem, którego ja nie podzielałam.
- Super.- powiedziałam z ironią- Tyle że ja nawet nie wiem gdzie mieszkam, nie wiem jak mam na nazwisko, ile mam lat, ale tak bardzo się cieszę, że będę mogła wrócić gdzieś.
- Nie martw się tym. Jak chcesz ja Ci ze wszystkim pomogę, pójdę po wózek i pokarze Ci szpital może coś sobie przypomnisz.
- Jak mam się nie martwić, nic nie pamiętam. Moje życie jest czystą białą kartką, a ty mi mówisz żebym się nie martwiła.- nakrzyczałam na niego, jakby był temu wszystkiemu winny.
- To może lepiej będzie jak sobie pójdę.-wstał z krzesła, z którego oparcia wcześniej wziął swoją marynarkę i skierował się ku drzwiom.
- Nie, czekaj.- zawołałam chyba w ostatniej chwili, gdyż był już za wejściem do sali.
Odwrócił się do mnie i chyba czekał co powiem dalej, bo cały czas milczał.
- Przepraszam.- powiedziałam tym razem skruszona- Wiem, że to nie twoja wina, że nic nie pamiętam. Jeśli byś mógł to chciałabym żebyś pokazał mi szpital.- uśmiechnęłam się co on odwzajemnił.
- To czekaj, idę po wózek.- pokazał palcem na korytarz i już go nie było.
Wrócił po chwili i pomógł mi na nim usiąść. Nasza podróż zaczęła się od oddziału ginekologii, na początku pokazał mi salę z noworodkami, w której podobno lubiłam przebywać bynajmniej zostałam do tego przekonywana. Później był czas na mój gabinet, który jak dla mnie mógł wyglądać jak każdy inny gabinet, ale można było zauważyć, że należy do kobiety, bo na stole leżała torebka, z której wysypały się różne drobiazgi, a w rogu pomieszczenia wisiała kurtka.
- I jak pamiętasz coś?
- Nie.- pokiwałam przecząco głową.
- Trudno, zapraszam więc na dalszą część nasze podróży.
Ruszyliśmy dalej, chciał mi chyba pokazać salę operacyjną, bo właśnie pod nią się zatrzymaliśmy. Nie doszło to jednak do skutku, ponieważ zostałam zaczepiona przez jakieś dwie kobiety. Jedna była wysoka i rudowłosa, a druga trochę niższą od tamtej brunetką.
- Hej Hana.- powiedziały równocześnie, po czym rudowłosa dodała- W końcu się wybudziłaś, to teraz będzie już tylko lepiej, niedługo Przemo wraca, to na pewno ucieszy się, że z tobą już OK.- uśmiechnęła się promiennie w moim kierunku. Nie pozostało mi nic innego jak zapytać się kim są i kim jest ten cały Przemek.
- Przepraszam, a kim Panie są?- powiedziałam z pytającym spojrzeniem.
Teraz odezwał się Piotr.
- Ma amnezje, po tym wypadku.- obie otworzyły usta tak, że gdyby leciała mucha to swobodnie mogła by im wlecieć.
- Naprawdę?- tym razem odezwała się brunetka, która chyba szybciej się ogarnęła.
- Naprawdę, a więc kim Panię są?- ponagliłam pytanie.
- Ja jestem Lena, przyjaźnimy się, a to jest Wiki- pokazała głową na rudowłosą lekarkę stojącą obok- Przyjaciółka twojego brata, Przemka.
- Mam brata, to już jedna wiadomość do mojego życiorysu, plus chyba jednak tu pracuję skoro lekarze mnie znają.- powiedziałam pod nosem, następnie dodałam głośniej- Miło was poznać, ale musimy jechać, próbując złapać fragmenty mojej pamięci.
Dalej jeździłam z Piotrem po szpitalu próbując sobie przypomnieć, chociażby jakiś nieistotny szczegół do którego mogłabym się odnieść w dalszych poszukiwaniach siebie.

niedziela, 22 lutego 2015

Opowiadanie II cz. 6





Usłyszałam głos, głos, który wydawał się być tak bardzo znajomy.
- Jestem już, co się dzieje?
- Doktor Goldberg miała wypadek, spadła ze schodów. To jest jej zdjęcie z przed 40 min.
- A powtórzyliście TK?
- Tak zaraz ma być zdjęcie.- chwile panowała grobowa cisza, dopóki nie przyszła pielęgniarka z moim zdjęciem, po tym akcja nabrała znacznego tempa. Znów odezwał się znajomy głos.
- Szybko, trzeba trepanować. Jak mogliście nie zauważyć, że krwiak narasta i to jeszcze podtwardówkowy. Teraz jak się nie wybudzi to będzie tylko i wyłącznie wasza wina.- już nie mówił tylko wrzeszczał.
Jego głos usłyszałam znowu dopiero o ile dobrze się domyśliłam na sali operacyjnej, kiedy mówił coś do anastyzjologa, chyba coś o znieczuleniu, bo po chwili przestałam słyszeć całe otoczenie.


Trzy miesiące później

-Hana, jeśli mnie słyszysz to daj jakiś znak. Wszyscy czekamy aż znowu będziesz z nami.- słyszałam ten głos tak wyraźnie, ale nie byłam w stanie nic zrobić, próbowałam poruszyć ręką, otworzyć oczy. Walczyłam ze swoim organizmem i niestety tym razem przegrałam.
- Możecie iść, jak coś będzie się działo to przecież wam powiem.- usłyszałam ten sam głos co wtedy przed operacją, tak bardzo chciałam zobaczyć, do kogo należy. Usłyszałam trzask drzwi i chwilę później znów się odezwał- Wiem, że mnie słyszysz, Hana. Przepraszam, że nie byłem u ciebie wczoraj, ale musiałem odwieść Tosię do domu. Tak długo czekała na spotkanie z tobą, bo myślała, że do tego przyjazdu się wybudzisz, a tu lipa. Chciała tu nawet przyjść do ciebie, ale nie wiedziałem czy byś chciała, więc nie przywiozłem jej. Proszę obudź się już.- poczułam jego dłoń na swojej- Tęsknie za tobą i za tymi twoimi ironicznymi tekstami skierowanymi ku mojej osobie.
Postanowiłam jeszcze raz spróbować otworzyć oczy i udało się, chociaż duży trud sprawiło mi uniesienie powiek, ale gdy to już nastąpiło zobaczyłam siedzącego na krześle obok łóżka zielonookiego, postawnego bruneta. Nie patrzył na mnie tylko przyglądał się mojej ręce, poruszyłam nią i dopiero wtedy na mnie spojrzał, chyba nie dowierzał, że się obudziłam, ale uśmiechną się w moim kierunku.
- Proszę, proszę, śpiąca królewna w końcu się obudziła.- pogłaskał mnie po zewnętrznej części dłoni.

- Gdzie ja jestem?- zapytałam słabym głosem, dodając chwile potem- Kim Pan jest?

- Nic nie pamiętasz. Jestem Piotr. Ten od pocałunku.- spojrzał na mnie wyczekująco, ale dalej nie wiedziałam kim był- Nic, zero?.- pokiwał z nie dowierzaniem głową i w końcu powiedział jak się tu znalazłam- Miałaś dyżur, pracujesz w tym szpitalu jako ginekolog, w jego trakcie spadłaś ze schodów.- zrobił chwilę przerwy- Trzy miesiące temu.

- Ale ja nic nie pamiętam, nie znam pana, tego miejsca, nie pamiętam, żebym była w ogóle była lekarzem. Co mi się właściwie stało, czemu nic nie pamiętam?
- Miałaś krwiaka podtwardówkowego, niestety szybko narastał wiec potrzebna była trepanacja. Możliwe, że to dlatego te kłopoty z pamięcią. Plus nieskomplikowane złamanie prawej kości podudzia, które skończyło się sześciotygodniowym gipsem- podniósł głowę i spojrzał na mnie- Ale nie martw się wszystko sobie przypomnisz.
-Ciekawe kiedy.
- Na pewno nie długo, a teraz idę po twojego lekarza prowadzącego, żeby Cię zbadał. Zaraz wracam.- uśmiechnął się i wyszedł.


sobota, 21 lutego 2015

Opowiadanie II cz. 5





Okazało się, że nie byli to wcale moi umówieni goście tylko mój kochany braciszek, który trochę zdziwił mnie swoją wizytą.
- Hej, coś się stało, że wpadłeś?
- Hej siostra, a czy musi się coś stać żebym Cię odwiedził?- wszedł do mieszkania i od razu skierował się na kanapę.
- Fajnie by było gdybyś przyszedł tak o, ale o ile Cię znam to masz sprawę, więc słucham.- usiadłam obok niego.
- Matko jestem aż tak przewidywany?- westchną głośno i przeszedł do konkretnej sprawy- Więc zacznę od tego, co mam do przekazania od Piotra, mianowicie spóźni się, bo trafił na jakiś korek w drodze powrotnej do Warszawy i prosił żebym Ci powiedział bo on niema twojego numeru. A ja, jako że mam poważną sprawę do ciebie i tak musiałem przyjść.
- Aha, brzmi groźnie, więc co się dzieje?- zapytałam trochę przestraszona, że Przemo wpakował się w jakieś kłopoty.
- Nie przesadzaj, przyszedłem, bo pojutrze lecę na misję i nie wiem, co mam ze sobą wziąć. Wszyscy doradzają, co innego, a że ty już to przeszłaś to będziesz najlepszym doradcą. Więc proszę poradź mi, co mam wziąć?- spojrzał na mnie błagalnie.
- No wiesz trochę dawno to było, ale ja myślę, że podstawowe rzeczy plus jakieś leki, bo jednak, mimo iż jedziesz tam, jako lekarz to zbyt dużego zasobu leków dla siebie tam mieć nie będziesz. A jak się czujesz na trzy dni przed wyjazdem?
- Jest OK. W końcu sam się na to zgłosiłem, więc czemu miałbym się teraz bać. Dobra to swoje zrobiłem i muszę spadać mało czasu zostało, a ja muszę jeszcze leki skompletować.- powiedział podnosząc się z kanapy i udając w stronę drzwi, odprowadziłam go i już mieliśmy się żegnać, kiedy znów po moim mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka.
Jak się okazało był to Piotr, a przed nim stała mała zielonooka blondyneczka, która chyba trochę się stresowała spotkaniem ze mną. Pożegnałam brata i zaprosiłam ich do środka.
-Hej, wchodźcie zrobiłam obiad. Mam nadzieje ze będzie wam smakować i że jesteście głodni.
- Nawet nie wiesz jak bardzo- odparł pan arogant- zapomniałem was sobie przedstawić drogie panie. Hana poznaj moją córkę Tosię, Tosiu to jest Hana.
- Dzień dobry- powiedziała cienkim głosikiem i podała mi rękę.
- Cześć- odwzajemniłam uścisk i uśmiechnęłam się w jej kierunku.- To chodźcie do kuchni.- pokierowałam ich do pomieszczenia, gdzie szybko nałożyłam na talerze przygotowane spaghetti. Posiłek miną nam w miłej atmosferze. Nawet śmiałam twierdzić, iż im smakowało, gdyż z talerzy zniknęło całe danie, które zostało na nienałożone.
- Było pyszne, prawda Tosiu?- zagaił Piotr i podniósł się, aby zanieść talerze do zmywarki
- No, smakowało dokładnie tak jak mamy, ale co teraz robimy?- odparła Tosia.
- Daj Piotr, jesteście dziś moimi gośćmi, więc pozwól, że ja posprzątam po posiłku.- zwróciłam się do Piotra i zabrałam mu talerze, następnie wysunęłam propozycje na nasze wspólne popołudnie- Co wy na to żebyśmy poszli do kina, a potem może na lody?
- Tak, tak- usłyszałam krzyk Tosi i zaraz stała obok i przytulała się do mnie- Pójdziemy tato?
- Chyba muszę wam ulec, bo wygrywacie głosami.
Nasze wspólne popołudnie minęło bardzo szybko, w przyjemnej i zabawnej atmosferze. Tosia okazała się naprawdę miłą i zabawna dziewczynką, a o Piotrze też trochę sobie zdanie zmieniłam widząc jak zajmuję się swoja córką był taki troskliwy i opiekuńczy. Wywnioskowałam z tego, iż pod skorupą aroganckiego dupka znajduję się jeszcze serce, które chyba nie znalazło odpowiedniej kobiety, aby je odmrozić do końca.
W ciągu tego tygodnia jeszcze trzy razy spędzaliśmy razem czas. Było naprawdę miło. Gdybym ja patrzyła na naszą trójkę z boku sama dałabym się nabrać, że jesteśmy parą. Niestety w piątek musieliśmy się rozstać gdyż młoda musiała wracać do domu. Niestety pożegnałam się z nią dzień wcześniej i nie mogłam towarzyszyć im w podróży tak jak chciała Tosia, bo miałam dyżur. Na który znowu się spóźniłam tym razem z powodu, który jak dla mnie był dziwny, gdyż pomyliłam ulice, w które miałam skręcić i zamiast w lewo pojechałam w prawo. Do szpitala wpadłam z 20 minutowym spóźnieniem, twierdząc, że znowu będę miała okropny dzień. Oczywiście pierwsze, co zrobiłam to udałam się do swojego gabinetu zapraszając pierwszą pacjentkę, która wyglądała na oburzoną moim spóźnieniem. Wchodząc szybko zdjęłam kurtkę i narzuciłam na siebie kitel i przeszłam do badania i tak do godziny 18.00 Później jeszcze nocny dyżur i to, co cieszyło mnie najbardziej cały wolny weekend. Około 02.00 miałam pilna operację, kobieta z wypadku 36 tydzień, na szczęście obyło się bez jakichkolwiek komplikacji i na świat mimo iż miesiąc przed czasem przyszedł zdrowy wcześniak. Wychodząc z bloku skierowałam się ku schodom, aby sprawdzić czy z pacjentką wszystko wporzątku. Niestety nim zrobiłam pierwszy krok ktoś wpadł na mnie od tyłu i runęłam z nich. Później już nic nie pamiętałam.


środa, 18 lutego 2015

Opowiadanie II cz. 4





Niestety nie skończyło się tylko na tym. Posunęliśmy się stanowczo za daleko. Wylądowałam w łóżku z tym aroganckim dupkiem, nie wiem, jak mogłam do tego dopuścić. Zawsze kontrolowałam swoje zmysły na tyle, żeby nie kochać się z przypadkowymi facetami.
Kiedy rano otworzyłam oczy nie było go przy mnie. Pomyślałam, że to tylko jakiś koszmar mi się przyśnił i to wszystko nie miało miejsca, ale niestety jednak okazało się prawda, bo po chwili do sypialni wparował Piotr z tacą zapchaną kanapkami i kubkiem herbaty.
- Śniadanie podano.- postawił je na mojej szafce nocnej i uśmiechnął się.
- Dzięki, ale myślałam, że Cię już nie ma.- powiedziałam surowym tonem i spojrzałam na niego takim wzrokiem, że jak bym miała moc to on właśnie by padł trupem, w końcu to właściwie przez niego wszystko się stało.
- Spokojnie, nie unoś się tak. Zostawiam Ci tylko śniadanie i spadam do siebie, a przy okazji było super i mam nadzieje, że kiedyś to powtórzymy- puścił mi oczko, a ja chwyciłam za poduszkę i rzuciłam nią w niego, ale jak na złość nie trafiłam gdyż znikną za drzwiami.
Zjadłam śniadanie, zastanawiając się jak można zrobić tak pyszne kanapki. Moje były smaczne, ale jego to po prostu raj dla podniebienia. Później z niechęcią podniosłam się z łóżka, żeby trochę ogarnąć, bo o ile mnie pamięć nie myli to wszędzie powinny być rozrzucone moje ubrania. Nałożyłam na siebie szare spodenki i biały top. Następnie udałam się do kuchni. Nieźle się zdziwiłam, kiedy wszędzie panował porządek. Ubrania leżały złożone na kanapie, a po wazonie, który wczoraj uległ zniszczeniu, nie było śladu. Zauważyłam, że na stole leży mała karteczka. Wzięłam ją do ręki i przeczytałam na głos:
Wiem, że nie masz dziś dyżuru, więc przyjedziemy z Tosią, koło 16, jeśli nie masz nic przeciwko, a przy okazji przywiozę akumulator.
P.
Nasza umowa, przypomniałam sobie o niej dopiero teraz i odruchowo spojrzałam na zegarek. Zdziwiłam się, że jest już tak późno. Zawsze lubiłam długo spać, ale ostatnio miałam z tym mały problem, a teraz, jeśli mnie wzrok nie myli to jest już 13.30, więc zostało mi jakieś dwie i pół godziny do ich przyjazdu.
Chciałam wyskoczyć jeszcze po zakupy, bo ostatnio w mojej lodówce świeciło pustkami, ale kiedy otwierając ją zobaczyłam, że jest pełna byłam szczęśliwa, że nie będę musiała się przebierać i iść do marketu. Przynajmniej ten problem miałam rozwiązany. Będę miała z czego gotować, a to już połowa sukcesu w kuchni. Pomyślałam, że dobry by był orzeźwiający prysznic przed przygotowaniem obiadu. Zrobiłam to co pomyślałam, po czym zabrałam się za gotowanie. Postawiłam na spaghetti, bo to chyba wszyscy lubią. Nastawiłam wodę na makaron i zabrałam się za przygotowanie sosu i o dziwo wyszedł mi nadzwyczaj dobry. Wrzuciłam makaron do garnka i poszłam się ubrać. Standardowo miałam problem z tym co na siebie włożyć. W końcu stwierdziłam, że nie jest to jakieś wielkie spotkanie tylko zwykły obiad więc ubiorę moje ukochane czarne rurki, a na top narzucę szarą bluzę. Kiedy wyszłam z pokoju i zobaczyłam, która jest godzina trochę się przeraziłam, bo makaron chyba się rozgotował. Szybko pobiegłam do kuchni i uratowałam go przed totalną katastrofą. Odcedziłam kluski i poszłam jeszcze zabrać ubrania z salonu żeby być gotową na przybycie gości. Wkładając je do szafy rozdzwonił się dzwonek do drzwi. Ruszyłam sprawdzić, kto to.



niedziela, 15 lutego 2015

Opowiadanie II cz.3



  

Zdziwiłam się, kiedy okazało się, ze to znów ten arogancki dupek.
- Matko, to znowu ty, w jakim celu tym razem Cię widzę?- zapytałam czerwona ze złości.
- Zapomniałaś telefonu, wiec stwierdziłem, że Ci go podrzucę. Wiesz, jakby dzwonili ze szpitala to może się przydać. Z tobą wszystko w porządku? Bo wiesz złość piękności szkodzi.- wybuchłam śmiechem.
- Dobry żart, naprawdę. Ja nie jestem zła tylko wściekła, a ten dzień to po prostu jeden wielki koszmar i mam nadzieje, że zaraz się z niego obudzę.- odparłam, a on lekko się uśmiechną, jakby moja wypowiedź w jakiejś części była zabawna.
- To może zaprosisz mnie na kawę, wyrzucisz z siebie okropności dzisiejszego dnia, a ja postaram się być jak dobra przyjaciółka i nawet udzielę Ci porad, jeśli poprosisz.
- Nie chcę dzielić się swoimi problemami z kimś takim jak ty. Działasz mi na nerwy, ale wchodź zrobię Ci tą kawę z wdzięczności za samochód i podwózkę.- otworzyłam szeroko drzwi i pokazałam ręką żeby wszedł do środka.
Weszłam za nim zamykając za sobą drzwi i zapalając światło w przedpokoju. Nareszcie znalazłam się w moim ukochanym miejscu na ziemi. Rzuciłam torebkę na komodę i zdjęłam buty.
- Siadaj.- wskazałam mu kanapę- Na pewno chcesz kawę bo jest już trochę późno?- powiedziałam już w drodze do kuchni, aby nastawić wodę na nasze gorące napoje.
- Tak, poproszę. O dziwo na mnie kofeina nie działa i, i tak po niej zasypiam.- odparł.
Po jakiś pięciu minutach szłam już do salonu z  dwoma kubkami gorącego trunku. Podałam mu jeden.
- A więc?- zapytałam siadając obok niego i upijając łyk herbaty.
- A wiec?- odpowiedział mi i łykną swojej kawy-  Na pewno nie chcesz się podzielić swoimi problemami, bo ja naprawdę chętnie Cię wysłucham.
- Nigdy nie odpuszczasz?- popatrzyłam w te jego zielone oczy, aż poczułam coś w brzuchu to chyba te powszechnie nazywane motylki. Teraz naprawdę miałam chęć go pocałować, ale wiedziałam, że nie mogę, więc odgoniłam od siebie te myśl i kontynuowałam wypowiedź.- Mój dzisiejszy dzień to jakieś okropieństwo, zaczął się okropnie i stopniowo wszystko się pogarszało. Niby zaczęło się niewinnie głupim budzikiem, który mnie nie obudził, potem nie mogłam znaleźć kluczyków od auta, a jak je już znalazłam i pojechałam na ten cholerny dyżur to okazało się, że na mieście jest ogromny korek, bo był wypadek, przez co dwie godziny minęło mi na siedzeniu w samochodzie, a do pracy dotarłam z dwu i pół godzinnym spóźnieniem. Potem jeszcze ta operacja, pocałunek, popsuty samochód, a teraz jeszcze ty.- spojrzałam na niego wzrokiem pełnym gniewu, że tu przyszedł i muszę z nim siedzieć, bo tak wypada.
- Oj, nie złość się już, przecież mówiłem Ci, że złość piękności szkodzi, ale powiedz było aż tak strasznie mi to powiedzieć? Ja o dziwo mogę Ci się przyznać, że miałem podobny dzień, tez miałem problem ze wstaniem z łóżka i dojechaniem do pracy na czas, na stole zeszła mi dziś pacjentka, potem ty mnie pocałowałaś z niewiadomo, jakich powodów, a teraz jesteś ty.- spojrzał na mnie i się uśmiechną.- I śmiem twierdzić, że może mój dzień nie był jak z bajki, ale na pewno był inny niż wszystkie poprzednie, bo poznałem siebie.
Na chwile zapanowała cisza. Musiałam zastanowić się co odpowiedzieć na jego wyznanie, że odmieniłam jego dzisiejszy „koszmar”. W końcu stwierdziłam, że najlepiej będzie tego nie komentować.
- Czyli po to chciałeś przyjść na kawę, chciałeś pobawić się w psychologa?
- Powiedzmy, że w pewnym sensie, ale nie tylko. Głównie dlatego, że mam do Ciebie ogromną prośbę, od razu mówię, że wiem, że to może głupio zabrzmieć i zrozumiem jeśli mi odmówisz, ale kto nie ryzykuje ten nie pije szampana.- cały czas spoglądał na mnie niepewnie- Jutro przyjeżdża moja córka, Tosia. Jest przekonana, że mam dziewczynę, ale jak na złość rozstaliśmy się w tym tygodniu, a wiem, że Tosia bardzo chciała ją poznać i chciałbym Cię prosić czy byś mogła ją poudawać. Nie chce żeby małej było przykro.- byłam tak zaintrygowana tym co mówił, że chwile trwało zanim coś powiedziałam.
- Nie sądzisz, że to było by wobec niej nie uczciwe. Po za tym ile ona ma lat, że chcesz ją okłamywać?- powiedziałam lekko zirytowana słowami, które padły z jego ust.
- Ma osiem lat, a ja po prostu chcę oszczędzić jej rozczarowania, a nie od razu ją okłamywać. Ładniej brzmi nie mówić prawdy jak byś chciała wiedzieć- teraz to on się trochę zirytował.- To jak zgodzisz się? Proszę.
- Niech Ci będzie, ale jest jeden warunek. Odczepisz się ode mnie i o nic więcej nie będziesz mnie prosił. Jasne?
- OK.- podniósł mnie do góry i zakręcił wokół siebie- Dziękuję.- tym razem to on mnie pocałował

czwartek, 12 lutego 2015

Opowiadanie II cz.2





- Cześć, może jakoś pomóc?- Oczywiście nie był to, kto inny jak pan Gawryło.
- Nie dziękuję, poradzę sobie.- Oparłam zirytowana.
- Przestań się wkurzać, bo nic tym nie zdziałasz tylko daj sobie pomóc i otwórz maskę.- pokazał na przód pojazdu.

Otworzyłam ją tylko ze względu na to, że chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu. W dalszym ciągu siedziałam w samochodzie, żeby wykonywać to o co prosił Piotr. Po przeanalizowaniu części układu zapłonu mojego auta stwierdził, że nad zwyczajniej w świecie rozładował mi się akumulator.
- Raczej nigdzie nim dziś nie zajedziesz.
- Co ty nie powiesz?- skwitowałam półszeptem.
- Jak chcesz to mogę podładować Ci akumulator i podrzucić do domu?
- Jeśli chcesz?- rzuciłam obojętnie, choć w środku byłam szczęśliwa jak małe dziecko, ponieważ ominie mnie wizyta u mechanika i do domu nie będę musiała tłuc się taksówką.
- To zbieraj swoje rzeczy i chodź.- wyjął akumulator i zamknął klapę- To mój samochód.- pokazał palcem na czarne BMW i8, przy którym mój samochód się chował.
- Niezłe cacko.- powiedziałam zamykając samochód i ruszając za nim.
- Jedno z moich oczek w głowie. Wsiadaj.- uśmiechnął się i otworzył mi drzwi.
Wsiadłam i to co zobaczyłam w środku zrobiło na mnie jeszcze lepsze wrażenie niż to co prezentowało się na zewnątrz. Ekspresowym tempem dotarliśmy do Warszawy, jak na razie nikt się nie odezwał, ale postanowiłam przerwać tą ciszę.
- Jak byś chciał wiedzieć dokąd masz jechać to mieszkam na Mokotowskiej 50.
- OK. – zrobił przerwę zanim powiedział następne zdanie, jakby zastanawiał czy mi to powiedzieć czy zostawić dla siebie- Szukałem Cię po tym jak wybiegłaś z operacyjnej.
- Wiem, Przemek mi mówił, ale nie rozumiem, w jakim celu, w końcu przeprosiłam za ten nieszczęsny pocałunek.
- Niby tak, ale nie wiem dlaczego do niego doszło, najpierw mi mówisz, że mam się zamknąć, a jak chcę Cie przeprosić to nie dajesz mi skończyć tylko namiętnie mnie całujesz. Mogła byś mi to jakoś wytłumaczyć?
- Nie mogę, bo nie potrafię. Sama tego nie rozumiem. Po prostu stało się, najlepiej będzie jeśli  zapomnimy o nim i będziemy żyć tak jak by nic się nie stało. Zgoda?
- Skoro tak wolisz, to zgoda.
W samochodzie znów zapanowała cisza. Wydawało mi się, że teraz zgodnie nie mieliśmy ochoty na rozmowę. Na szczęście reszta podróży minęła nam szybko i po piętnastu minutach byliśmy na miejscu. Podziękowałam mu, może trochę nie oschle, za podwózkę i za akumulator. Po czym udałam się do swojego mieszkania.
Jak zwykle stałam pod jego drzwiami i szukałam klucza w mojej ukochanej torebce, która była jak worek bez dna i nigdy nie mogłam w niej nic znaleźć, za to nadrabiała wyglądem. Tak jak zawsze stałam już dobre kilkanaście minut szukając ich. Zdążyłam się już nieźle przy tym zirytować, więc w końcu postanowiłam wysypać jej zawartość na podłogę. Robiłam tak przeważnie kiedy byłam porządnie wnerwiona, a moje nerwy sięgały już zenitu, a ja czułam, że jeszcze trochę i wybuchnę. Całe szczęście podziałało. Kluczę znalazły się w zasięgu mojego wzroku więc włożyłam je do zamka, a resztę rzeczy wrzuciłam z powrotem do swojej torby. Podniosłam się, żeby otworzyć drzwi i znaleźć się już w swoim królestwie, ale jeszcze odwróciłam się przez ramie zobaczyć, kto idzie, gdyż słyszałam jak ktoś wchodzi po schodach.

poniedziałek, 9 lutego 2015

Opowiadanie II cz.1





Historia jednego pocałunku, która właściwie przewróciła całe moje dotychczasowe życie do góry nogami. Wszystko miało miejsce jakieś pięć lat temu, kiedy przypadkiem, nie wiadomo, z jakiego powodu pocałowałam mojego obecnego męża. Długo się nad tym zastanawiałam. Myślałam dlaczego tak właściwie do tego doszło. Może z samotności czy bezradności, ale było też wiele innych powodów, które tez były by dobrym wyjaśnieniem tej sytuacji.
Pamiętam, że to nie był taki zwykły dzień, w którym przyjeżdżałam do pracy, miałam swoje konsultacje i parę porodów, a potem wracałam do swojego mieszkania. Ten dzień zaczął się całkiem inaczej niż zazwyczaj. Od początku był okropny, można by wręcz powiedzieć samo pasmo nie powodzeń i nie szczęść. Zaczęło się niby niewinnie budzikiem, który ogłosił strajk i nie zadzwonił, później było już tylko gorzej, zgubione kluczyki od samochodu, które znalazłam dopiero po kilkunastu minutach, ogromny korek w drodze do szpitala, a co za tym szło dwu i pół godzinne spóźnienie, za co dostałam niezłą reprymendę od swojego ordynatora, który od razu kazał mi iść na izbę, gdyż przywieziono kobietę w zaawansowanej ciąży z wypadku przez, który straciłam ponad dwie godziny swojego życia. Po wstępnych badaniach stwierdziłam, że dziecko jakimś cudem przeżyło, ale i tak była potrzebna niezwłoczna operacja, gdyż kobieta miała liczne obrażenia wewnętrzne. Na sali miałam być „aniołem stróżem” malucha, który mógł przyjść na świat.
Razem z dwójką chirurgów udałam się na blok, jako że pracowałam w tym szpitalu od niedawna to niezbyt znałam jego personel. Wiem, że jednym z lekarzy była Wiki, ordynator oddziału chirurgii i dobra przyjaciółka mojego brata, Przemka. Drugiego z lekarzy widziałam po raz pierwszy, jak do tej pory nie było nam pisane się spotkać. W umywalni zostaliśmy sobie przedstawieni, nazywał się Piotr Gawryło, był bardzo przystojny, wysoki, zielonooki brunet, do tego zrobił na mnie naprawdę dobre wrażenie, wydawał się miłym facetem.
Operacja trwała bardzo długo, gdyż nie obyło się bez komplikacji, których tak staraliśmy się uniknąć, dzięki czemu i ja okazałam się potrzebna. Przy końcu operacji, a początku problemów zostaliśmy z Piotrem sami, ponieważ Wiktoria było potrzebna przy innym pacjencie. Jako że jestem ginekologiem nie zbyt wierzyłam że zabieg się nie powiedzie. Niestety  los nie okazał się dla nas łaskawy, doszło do masywnego krwotoku, którego nie byliśmy w stanie opanować i w efekcie, którego pacjentka zmarła, a dziecko, jako że urodził się dopiero w trzydziestym tygodniu trafiło do inkubatora. Nie mogłam zostać do końca i patrzeć jak Gawryło ja zszywa. Po prostu nie mogłam pogodzić się z tym, że pacjentka, która dziś rano jeszcze żyła i czekała na przyjście na świat swojego dziecka, zeszła nam parę minut temu na stole.
Wyszłam z sali i pod jej drzwiami rozpłakałam się, nie byłam w stanie zrozumieć, dlaczego jej historia skończyła się właśnie tak. Piotr wyszedł kilka minut po mnie kierując się do umywalni, już miał do niej wejść, lecz odwrócił się jeszcze i zobaczył mnie siedzącą na podłodze, zalaną łzami. Podszedł do mnie i delikatnie dotknął mojego ramienia, chcąc dodać mi otuchy. Minęło trochę czasu nim się do mnie odezwał.
- Przecież to nie była nasza wina. Nie możemy uratować wszystkich ludzi, czasami to po prostu ich pora.- Ukucnął naprzeciwko mnie i uniósł mój podbródek, kciukiem wycierając łzy, które spływały mi po policzku.-Nie płacz już, gdybym ja tak płakał po każdym pacjencie to Wiki odesłała by mnie do psychologa z listem motywacyjnym od niej, za to, że tak to przeżywam.- Jego usta zmieniły się w pół uśmiech.
- Wiesz, jeżeli twierdzisz, ze jestem ckliwa i powinnam zażywać porad u psychologa oraz zmienić zawód to grubo się mylisz.- W tym momencie stwierdziłam, że chyba po raz pierwszy w życiu moja intuicja się pomyliła, gdyż Gawryło okazał się aroganckim dupkiem, który mi w pewnym sensie nawciskał.- Najlepiej się już nie odzywaj.- Wstałam z zamiarem opuszczenia tego pomieszczenia, ale robiąc pierwszy krok, przytrzymał mnie za łokieć.
- Przepraszam, źle mnie zrozumiałaś, po prostu jesteśmy lekarzami i ryzyk…- w tym momencie odwróciłam się i go pocałowałam. Namiętny, długi pocałunek, który całkiem wyrwał mnie z rzeczywistości. Skończył się dopiero, kiedy zorientowałam się, że w moich płucach zaczęło brakować tlenu. Szybko oderwałam się od niego i rzuciłam krótkie, „Przepraszam”, po czym wybiegłam z Sali kierując się prosto do swojego gabinetu.
Drzwi zamknęłam na klucz, po czym rozsiadłam się w swoim fotelu, wściekła na siebie za to, co niedawno miało miejsce. Znałam faceta raptem parę godzin, zamieniłam z nim kilka zdań i go pocałowałam. Stwierdziłam, że jestem totalną wariatką i sama siebie nie rozumiem. Zrobiłam to, mimo iż uważałam, że go za ignoranta, który tylko mnie skrytykował i uznał, że nie nadaje się do tej pracy. Musiałam ochłonąć zanim pojadę do domu, bo mogła bym spowodować wypadek w takim stanie. Siedziałam tak i myślałam, czemu to zrobiłam, ale i tak niczego nie wymyśliłam. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał prawie 22.00, gdzie dyżur skończyłam o 18.00. Stwierdziłam, że chyba najwyższy czas jechać do domu i zmyć z siebie te wszystkie problemy dzisiejszego dnia, po za tym chciałam się już położyć i zasnąć na co najmniej miesiąc. Wzięłam swoją torbę i już miałam przekroczyć próg pomieszczenia, kiedy zauważyłam, że wciąż jestem ubrana w ubrania do operacji, więc musiałam się wrócić, przebrać i odnieść ubrania na operacyjna do prania. Zajęło mi to niecałe piętnaście minut, po czym skierowałam się na parking. Przed szpitalem spotkałam jeszcze Przemka, z którym zamieniłam kilka zdań, z których dowiedziałam się, że Piotr mnie szukał. Ciekawe, po co. Wolałam tego nie sprawdzać, poza tym nie chciałam mu się pokazywać na oczy, więc nawet nie zapytałam czy mówił, w jakim celu mnie poszukiwał. Porozmawiałam jeszcze chwilę z bratem odnośnie misji na, którą ma jechać za miesiąc. Po czym pożegnałam się z nim i udałam się do auta. Próbowałam odpalić je kilkanaście razy, ale po ostatniej próbie stwierdziłam, ze mój fatalny dzień jeszcze się nie skończył i samochód i tak nie odpali. Siedziałam załamana z głową opartą na kierownicy, kiedy ktoś zapukał do okna. Opuściłam szybę i wtedy znowu usłyszałam ten głos.

niedziela, 8 lutego 2015

X





Obudziło ich głośne trzaśnięcie drzwiami w sąsiednim pokoju, z którego można było się domyślić, że Anita pokłóciła się z rodzicami, albo czegoś jej zabronili. Hana leniwie podniosła powieki i spojrzała się na Piotra, który już nie spał.
- Hej, kochanie. Dziwne, że obudziło cie dopiero ten hałas.- odparł i pocałował ja w czoło.
- Hej, a ty długo już nie śpisz? Skoro twierdzisz, że dopiero wstaje, poza tym jestem w ciąży i należą mi się chyba jakieś przywileje?
- Gdzieś tak od dwóch godzin, kiedy mama zawołała Anitę na dół w związku z wczorajszą, chociaż w sumie to dzisiejszą marchewką.- uśmiechną się, po czym dodał- Także obstawiam, ze niedługo będziemy mieć tu wizytę, więc radziłbym się ubrać.
- To zapowiada się ciekawy dzień. – westchnęła, po czym wstała się przebrać, wyjęła pierwsze lepsze jeansy i koszulkę i założyła-A ty, mój drogi to nie zamierzasz się ubrać?
- A co źle wyglądam?- Piotr spojrzał na swoje bokserki
- Niby dobrze, ale wolałabym żebyś nie paradował przed moimi rodzicami w bieliźnie.
- Dobrze- odparł i udał się do torby po ubrania, szybko je włożył i oboje byli gotowi, aby zejść na dół.- Teraz już mogę się pokazać swoim teściom?
- Tak, a teraz chodź już- wzięła go za rękę i pociągnęła do kuchni.
- Witam nasze marcheweczki- spojrzała na nich matka Hany- Może chcecie mi coś powiedzieć?
- Przepraszam, mamo. Po prostu się za sobą stęskniliśmy- Uśmiechnęła się do pani Ani, a ona odwzajemniła uśmiech.
- Dobra rozumiem was, ale następnym razem róbcie to bez świadków.- Powiedziała i postawiła przed małżeństwem talerz z kanapkami.- A teraz smacznego, ja muszę iść, bo obiecałam Elzie zakupy.- wyszła z pomieszczenia i było słychać trzask zamykanych drzwi frontowych.
- To po bólu.-powiedział Gawryło- Co dziś robimy?
- Jak dla mnie to mogę siedzieć w domu, ale ewentualnie możemy się przejść na spacer.
Spędzili razem cały dzień byli na spacerze, zakupach, a jak wrócili było na tyle późno, że obyło się bez rozmowy z rodzicami Hany na temat maluchów. Następnego poranka wszystko robili na szybko, żeby zdążyć na samolot, ponieważ budzik im nie zadzwonił. Pani Ania zrobiła im kanapki na drogę, żeby, chociaż nie lecieli o pustym żołądku. Podróż, mimo iż zaczęła się z problemami to skończyła się dobrze. Lot nie miał opóźnienia, ani nie było turbulencji, więc po pięciu godzinach byli już w domu.

Kilka miesięcy później

- Piotr, ja już nie daje rady.- wykrzyczała Hana na sali porodowej.
- Jeszcze jeden raz i na świat przyjdzie nasz drugi syn, dasz radę wierzę w ciebie- Powiedział i pocałował ją w czoło
- Jak pani poczuje skurcz proszę, przeć.- Powiedziała nowa lekarka, która została zatrudniona na zastępstwo za doktor Goldberg.
Na sali rozległ się krzyk, a po chwili płacz noworodka.
- Dziesięć punktów, macie państwo zdrowych chłopaków.- Odparła lekarka po czym podała im dzieci i wyszła.
- Jacy oni są słodcy.- Powiedziała Hana ze łzami w oczach.
- Wiadomo po tatusiu.- uśmiechnął się Piotr.- Tyle myśleliśmy nad imionami, że jak w końcu ich nazwiemy? Bo ja jestem za Frankiem.
- Franek, ładnie, a co myślisz o Filipie? Będą mieć takie same inicjały.
- A więc Franek i Filip Goldberg-Gawryło. Nie sądzisz, że to brzmi pięknie?
-Bardzo. Kocham waszą trójkę najmocniej na świecie.- powiedziała.

KONIEC