Opowiadania o Hanie i Piotrze. O ich miłości, problemach, rozstaniach i powrotach.
sobota, 7 marca 2015
Opowiadanie II cz. 12
Na chwile zamarłam, nie wiedziałam czy mam ryzykować, ale w końcu niepewnie uchyliłam okno tak, że swobodnie w szczelinie zmieściłaby się moja dłoń w poziomej pozycji.
- Dzień dobry. Poratowałaby pani w potrzebie i podholowała, albo podrzuciła do mechanika, bo jak na złość zapomniałem komórki z domu.- spojrzał na mnie z miną niczym kota z Shreka. Z moim wzrokiem jest już chyba coraz gorzej, bo mężczyzna stojący u drzwi mojego samochodu nie wyglądał jak typowy osiłek, którego wynajmują żeby kogoś pobić, może i był umięśniony i bez włosów, ale jego mina, a później uśmiech mówiły same za siebie. Pozory mylą, a ja dałam się zwieść oceną z zewnątrz.
- Zależy, do jakiego mechanika mam pana podrzucić, bo wszystko zależy od tego czy mam po drodze.- odparłam z pół uśmiechem na ustach.
- Nie ma to dla mnie większego znaczenia, może być najbliższy, który jest pani po drodze.
- To jak pan ma linę, to niech się Pan podczepi, nie będę wredna jędzą i poratuję w potrzebie.
- Naprawdę? Nie wiem jak mam pani dziękować.- powiedział entuzjastycznie i ruszył w stronę swojego auta.
Droga przez zakorkowane o tej porze ulice Warszawy nie była łatwa, ale przynajmniej miałam czas pomyśleć. Mój zwariowany los znowu stawia na mojej drodze faceta, ciekawe czy tylko przez przypadek, choć w to wątpię. Piotr pojawił się i znikną bardzo szybko, wplątując w swoje sprawy, przez, które coś może mi się stać, Przemek po powrocie z misji pomaga mi jak może, abym wróciła do swojego starego życia, a teraz kolejny mężczyzna, który nie wiadomo, co sobą zwiastuje. Cóż, ale jak to mówią nic nie dzieje się przydatkiem. Nie zauważyłam nawet, kiedy dojechaliśmy na miejsce. Wysiadłam z samochodu żeby wyskoczyć jeszcze do spożywczaka, gdyż moja lodówka standardowo ostatnio świeci pustkami, bo większość swojego czasu poświęcam na zagadnienia medyczne. Chciałam już postawić krok na pasach, ponieważ właśnie zapaliło się zielone światło, ale ktoś uniemożliwił mi to przytrzymując mnie za łokieć.
- Przepraszam, że zatrzymuję, ale chciałem podziękować. Nie wiem, co bym bez pani zrobił.- Promiennie się uśmiechną w moim kierunku.
- Naprawdę nie ma, za co, myślę, że każdy, kto byłby na moim miejscu by panu pomógł.
- Wątpię. Może w ramach rekompensaty za czas stracony na dostarczeniu mnie tutaj da się pani zaprosić na ciacho i kawę.
- Nie dziękuję, ale może kiedyś- wzruszyłam ramionami.
- Naprawdę nie?- kiwnęłam przecząco głową- To w takim razie to jest moja wizytówka, jak będzie Pani chciała napić się ze mną tej kawy to proszę dzwonić.- podał mi karteczkę z numerem, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł.
Byłam już w domu od dwóch godzin. Siedziałam na parapecie przyglądając się kroplom deszczu spadającym na ulicę miasta. Pogoda z rana już dawno uszła w zapomnienie i świat pogrążył się w wiosennej deszczowej aurze. Lubiłam obserwować ludzi, którzy zabiegani pędzili z domu do pracy albo odwrotnie. Rodziców biegnących z dziećmi do przedszkola albo zakochanych par spacerujących razem. Też chciałabym być na ich miejscu. Mieć stałego partnera, dziecko i w końcu wrócić do pracy. Może teraz jest najlepszy czas na to pierwsze. Z ta myślą poszłam po wizytówkę mężczyzny, którego dziś poznałam, po czym dokładnie się jej przyjrzałam. Zdziwiłam się trochę tym, do kogo należała. Jej właścicielem był Wiktor Gawryło, ciekawe czy to jakaś rodzina Piotra, ale nawet, jeśli to, co mi szkodzi wyjść z nim na kawę. Szybko wybrałam numer i czekałam, aż odezwie się ktoś po drugiej stronie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz